Robert siedział na kanapie, w salonie, w swoich dortmundzkim mieszkaniu.W rękach trzymał album ze zdjęciami. Przewracał kolejne kartki. Spojrzał na zdjęcie Ani ze ślubu. Uśmiechnął się na widok jej uśmiechu, na widok jej szczęśliwych oczu. To już dwa tygodnie. Dwa tygodnie od pogrzebu.
Nie był samotny. W końcu w sercu miał osobę, którą kocha bezgranicznie. Nie tęsknił. Miał Anię cały czas przy sobie, czuł jej obecność.
- Graliśmy sparing z Bursaspore i wiesz wygraliśmy. Strzeliłem nawet gola- uwielbiał jej opowiadać o tym co robił, a szczególnie o meczach. Wiedział, że ona dokładnie wszystko wie, a jednak mówił. Przejechał palcem po twarzy Ani.
Czy naprawdę zrobiłem wszystko, by ten miesiąc był najlepszy w Twoim życiu?-szepnął.
Starał się. Chciał to uczynić. A jednak wiedział, że nie do końca mu się to udało. Robił wszystko, by na jej twarzy gościł taki sam uśmiech jak zawsze. Promienny, szczery. Nie udawało mu się. Tylko Agata potrafiła sprawić, że Ania uśmiechała się. Było jej ciężko, nie chciała umierać.
Codziennie powtarzała:
- Robert, jesteś młody, wspaniały możesz odejść i znaleźć sobie fantastyczną dziewczyną.
A on zawsze odpowiadał :
- Ślubowałem Ci wierność, ślubowałem że nie opuszczę Cię aż do śmierci. A poza tym kocham Cię, kochanie.
W takim momencie życia uświadomił sobie, że ma wspaniałych przyjaciół. Któregoś dnia do jego domu zapukała delegacja. Kuba, Łukasz, Sławek, Wojtek, a nawet Marco, Mario. Raz przyjechał nawet sam Klopp.
Był im za to wdzięczny. Nie wiedział kto to wymyślił, ale ich obecność mu w jakiś sposób pomagała. Wspierali go. Robili wszystko, by choć na chwilę zapomniał o rzeczywistości.
I to pewnie dzięki Nim nie poddał się, a zrozumiał wiele rzeczy.
Musiał żyć. Dla Ani. Obiecał jej to i chciał tej obietnicy dotrzymać. Ania powiedziała, że jeszcze znajdzie dziewczynę, w której się zakocha, która będzie wspaniała. Ale on wiedział, że żadna nie będzie taka jak ona.
Wstał i wziął swój telefon do ręki. Na wyświetlaczu był nieodebrany sms. Nadawca Kuba. Przeczytał:
Jutro masz być u mnie o 17. Odmowy nie przyjmujemy. Oliwka już się nie może doczekać swojego ukochanego wujka.
Ta mała skradła mu serce. Kuba specjalnie napisał mu o Oliwce. Jakub wiedział doskonale, że on uwielbia spędzać czas z jego córką. Kiedyś marzył, że razem z Anią też doczekają się tak cudownej córki.
No ale widocznie życie miało wobec niego inne plany. Powtarzał sobie to ciągle.
*
Izabela przebierała się w szatni ze swą grupą na kolejne zajęcia. Tym razem na zajęcia modern jazz.
Założyła czarne legginsy, białą bokserkę oraz miętowe ponczo.
- Izka, co dzisiaj robisz? Może poćwiczymy choreografię ?- spytał Martin, hiszpański kolega z roku.
- Wiesz co dzisiaj nie mogę. Umówiłam się z sąsiadem. Jakąs imprezę robi. Może mógłbyś jutro?
- Ok, może być jutro.
Weszli do dużej sali.Przywitał ich nauczyciel.
- Dziś kontynuujemy wczorajszą lekcję. Ustawcie się.- rzekł spokojnie, ale wyraźnie akcentując wszystkie słowa.
Włączył muzykę. Zaczęli tańczyć. Kilka skoków pokazujących wznoszenie i opadanie, kilka kroków pokazujących przyspieszenie i zwalnianie. Kilka ruchów dających wolność i swobodę.
- Nathan przyspieszasz- do uszów Izy dobiegła uwaga nauczyciela w stronę kolegi z Belgii.
Była to szkoła międzynarodowa.
Kolejne ruchy rękami, ciałem, kolejne ruchy w takt muzyki. Akurat lubiła tą piosenkę.
Kolejne skoki i obroty.
- Laura i Iza bardzo dobrze- nauczyciel podszedł do Izy i Laury, 22-letniej Austriaczki.
- Za dwa dni jest konkurs właśnie w technice modern jazz. Mam dwie osoby do wybrania z pierwszego roku. Tylko dwie. Do wygrania roczny kontrakt.Wybieram Laurę i Izę.
- Ale za dwa dni? Nie zdążymy nic przygotować - powiedziała Austriaczka.
- Najlepsi tancerze to tacy, którzy mogą zatańczyć bez żadnej wymyślonej choreografii. Gdybyście mieli więcej czasu każdy z Was mógłby wystąpić. A ja wybrałem najlepszych. Każdy z uczestników ma tyle samo czasu do pracy nad choreografią.Macie równe szanse.
Równe szanse. Nie do końca. Izabela nie mogła zrezygnować ze spotkania u Kuby, więc jej pozostawał dzień. Bardzo chciała wygrać. Kontrakt równał się pieniądze, a ona szukała pracy. Potrzebowała jej. Do opłacenia czesnego, czynszu i rachunków. Do bycia niezależną.
Tu w Dortmundzie zaczynała nowe życie. I całkiem dobrze jej szło. Miała przyjaciół i dzięki Nim przypominała sobie czym jest przyjaźń. Z Kaśką cudownie spędzała czas, za to Kuba był doskonałym powiernikiem jej tajemnic, lęków.
- Na dzisiaj koniec- rzekł nauczyciel, a cała grupa poszła do szatni się przebrać.
- Ale z Was szczęściary- rzekła Ines do Izy i Laury.
- Wiesz Ines Ty nie specjalizujesz się ani w modern jazz ani w balecie tak jak dziewczyny- rzekł Martin.
- Ale i tak muszę się tego uczyć.
- Dobra ja lecę. Do jutra!- pożegnała wszystkich Iza.
*
Agata kończyła robić resztę potraw. Kuba zakładał koszulkę, przyglądając sie jak Oliwka układa coś z klocków.
- Kuba, idź przebrać Oliwcię- rzekła Agata.
- Chodź Oliwcia pójdziemy się przebrać, bo zaraz przyjdzie ciocia Iza, wujek Robert, wujek Marco, wujek Łukasz.
Ktoś zadzwonił do drzwi.
- Kochanie, otwórz jak możesz- zawołał Kuba z pokoju.
Agata podeszła do drzwi.
- Cześć. Przyszedłem trochę wcześniej-pocałował ją w policzek Robert.
- Wchodź. Kuba przebiera Oliwkę, zaraz przyjdą. I pewnie zaraz przyjdzie reszta.
- Jaka reszta?
- A to Kuba Ci nie mówił? Zaprosiliśmy Ciebie, chłopaków i innych znajomych.
- Nie, nie mówił ale no dobra.
Ktoś złapał go za nogę. Spojrzał w dół.
- Cześć mała- wziął Oliwkę na ręce. - Ale się za Tobą stęskniłem.
Po chwili przybyli już wszyscy, oprócz Izy. Wszyscy byli zajęci zabawą z Oliwką.
Zadzwonił dzwonek do drzwi.
- To pewnie Iza. Otworzę- zaoferował się Kuba.
Ujrzał Izę w niebieskiej sukience i czarnych sandałach na obcasie.
- Ładnie wyglądasz.
- Dzięki, Ty też. Spóźniłam się trochę, wszyscy już są.
- W sumie to chłopaki przyszli trochę za wcześnie. Ale chodź przedstawię Cię.
Gdy weszła do salonu oczy wszystkich zwróciły się na Nią.
- Cześć- przywitała się.
- Izaaa- doleciała do Niej Oliwka.
- Cześć Kochanie- pocałowała małą w czoło na powitanie.
- Nie mówiłeś Nam, że zaprosiłeś taką ładną dziewczynę- wtrącił Marco Reus.
- Mówiłem, że zaprosiłem sąsiadkę.
Iza siedziała w kuchni, rozmawiając z Ewą, żoną Łukasza.
- Idę na chwilę do męża- przerwała rozmowę i udała się do salonu.
Podeszła do okna. Przyglądała się Dortmundowi nocą i popijała kieliszek wina.
Dortmund to takie piękne miasto. A nocą.. nocą wyglądał niesamowicie.
Miejsce idealne do spełniania marzeń. Za dwa dni miała wystąpić w konkursie. Tak bardzo chciała wygrać.
- Czemu stoisz tu sama?- głos Roberta wyrwał ją z rozmyśleń.
- A Ty? Przecież przyszedłeś tu żeby pobyć samemu..- spojrzała na Niego.
Uśmiechnął się.
- Czytasz w moich myślach.
- Może.
Ta dziewczyna dla Roberta była zadziwiająca. Nie taka jak inne. Jej opadające loki dodawały jej tyle gracji i uroku, a twarz.. twarz była tajemnicza. To tak jakby skrywała tajemnicę i ukrywała ją, ale twarz i tak ją zdradzała.
- Napijesz się ze mną?- spytał, sięgając po kolejną butelkę wina.
- Chętnie.
Nalał wina sobie i Izie do kieliszków.
- Masz kogoś?- spytał niespodziewanie.
Czy naprawdę chciał oto spytać? Sam nie wiedział, wyrwało mu się to przypadkowo.
- Tak. Mam taniec- zaśmiała się.
- A ja mam piłkę. Mam taką swoją ulubioną piłkę od dzieciństwa . Dostałem ją na któreś urodziny do taty. Jest już połatana i do gry się nie nadaje. Jak byłem mały, nazwałem ją Basia i chciałem się z nią ożenić. A teraz zabieram ją do każdego mojego mieszkania.
- Ja tak mam z moimi baletkami, które dostałam od mamy jak byłam mała na któreś tam urodziny. I choć dawno już są za małe to nigdy ich nie wyrzuciłam.
- No widzisz.. Mamy coś ze sobą wspólnego.
- A to dobrze czy źle?
- Jak dla mnie bardzo dobrze.
Uśmiechnęła się co sprawiło, że przyjrzał jej się dokładnie. Miała uśmiech taki jak.. jak Ania. Taki promienny, perlisty wręcz. Był Nią oczarowany.
- Co robisz jutro?- spytał, przerywając niezręczny moment ciszy.
- Jutro będę ćwiczysz nad układem. Mam pojutrze konkurs.
- Będę trzymał kciuki. Wierzę, że wygrasz.
Poczuła jak jej policzki zmieniają kolor. Zaczerwieniła się. Nie wiedząc dlaczego, przecież Robert nie powiedział nic takiego. A może po prostu... ucieszyła się z takich słów wypowiedzianych przez Roberta? Skarciła siebie w myślach.
- Robert, jedziesz z Nami do domu?- spytała Ewa, trzymając swojego pijanego męża za rękę.
- Jaa.. Yyy... Nie..- odpowiedział po chwili.
- To zostanie u Nas- stwierdziła po chwili Agata.
Po chwili Ewa wyszła wraz z mężem i Reusem , a Agata zostawiła ich samych, twierdząc że musi się położyć.
- Właściwie to ja też już muszę iść- powiedziała z żalem Iza.
- Może jeszcze trochę zostaniesz?
- A może mnie odprowadzisz?- spytała nieśmiało.
- Chętnie.
Ruszył za Nią, obserwując każdy jej chwiejny krok. On pewnie szedł takim samym, w końcu wypili dwie butelki wina.
Otworzyła cicho drzwi i zdjęła swoje sandały przy wejściu.
Stał tuż za Nią. Odwróciła swoją głowę tak iż patrzyła mu prosto w twarz. Dzieliło ich tylko kilka centymetrów. Czuli swoje oddechy na swojej skórze. Nagle Robert zapragnął by przestały ich dzielić nawet centymetry. Pochylił się i musnął jej warg. Odwróciła się, przerywając tym samym pragnienia Roberta o długich i namiętnych pocałunku.
Zaprowadził ją do pokoju. Patrzył jak kładzie się na swoje łóżko.
- Robert- szepnęła.- Robert, zostań.
Słowa Izy zaskoczyło go.. mile.
- Zostanę.
- Ale obiecaj.
- Obiecuje.
Położył się obok Niej.
Patrzył jej prosto w oczy, swą rękę ułożył na jej talii. Po chwili przesuwał ją coraz wyżej, aż owinął jej na karku, a swoje palce wplótł w jej włosy. Przybliżył się i zaczął ją całować.
- Przestań- powiedziała.
Ale on nie chciał tego przerywać za żadne skarby. Baa.. nawet chciał czegoś więcej.
Może to alkohol?Może głupota? A może zauroczenie?
- Błagam Cię tato przestań- z jej oczu poleciały łzy.
Przerwał, zastanawiając się co ona do Niego mówi. W żaden sposób nie mógł zrozumieć jej słów.
Tato? To pewnie, dlatego że jest pijana. A co jesli nie?
Spojrzał na Nią. Zasnęła. Wyglądała słodko jak spała. Wpatrywał się jak delikatnie podnosi się jej klatka piersiowa i opada.
Poprawił jej włosy, które opadły jej na twarz. Uśmiechnął się.
Było jak w niebie, jednak coś nie dawało mu spokoju. Tylko nie wiedział co...
To nie tak, że nie lubię Ani Lewandowskiej. Bardzo ją lubię, więc było mi jeszcze ciężej gdy pisałem o jej śmierci. Śmieszą mnie wszystkie opowiadania, w którym Ania zdradza Roberta, albo Robert Anię, dlatego w tym tak nie będzie. Początkowo głównym bohaterem miał być Reus, ale czytałam już opowiadanie gdzie Reus był dupkiem, dlatego tu głównym bohaterem jest Robert. O kurcze już za dużo powiedziałam:)
Miłego czytania !
Zacząć życie od nowa
środa, 24 lipca 2013
poniedziałek, 15 lipca 2013
Rozdział 1: Teraz wszystko się zmieni.
Robert gorączkowo przemierzał korytarz szpitala warszawskiego. Krążył w tą i z powrotem. Najgorsza była niewiedza. Ta cholerna niewiedza doprowadzała go do szału. Do tej pory wszystko było idealnie. Świeżo upieczony małżonek żył tylko swoim szczęściem. Jak mógł być tak ślepy? Jak mógł nie zauważyć, że z jego żoną dzieje się coś złego? Jego cudowną żoną?
Usiadł na krześle, przecierając oczy dłońmi. W myślach powtarzał sobie ciągle:Wszystko będzie dobrze.
Bo wszystko było do tej pory dobrze. Małe sprzeczki o to co jedzą na śniadanie, małe sprzeczki o zbyt szybką jazdę piłkarza samochodem, wzajemne zrozumienie, wzajemne wspieranie, wzajemne zaufanie i miłość odwzajemniona. Od kilku tygodni On- Mąż, Ona-Żona i życie toczyło się spokojniej. Masz tą osobę, dla której wracasz z uśmiechem do domu, dla której grasz? No to jesteś szczęściarzem.
Wszystko było idealnie.Do dzisiejszego poranka.
Obraz żony upadającej na podłogę, odgłos pędzącej karetki.
Czujesz, że coś się zmienia.
Robert spojrzał na drzwi, które ktoś powoli otwierał. Podniósł się z krzesła i wstał. Zza drzwi wyjawiła się postać w białym fartuchu. Podszedł do lekarza bliżej.
- Panie doktorze co z moją żoną?- spytał, oczekując odpowiedzi, którą bez przerwy powtarzał sobie w myślach:Wszystko będzie dobrze. Lekarz spojrzał na Niego, wkładając jedną rękę do kieszeni. Te rozmowy miał wykute na pamięć. Codziennie po kilka takich przypadków. Codziennie przez kilkanaście lat pracy. A jednak za każdym razem, było tak trudno.
- Panie Robercie.. Pana żona.. Pana żona ma białaczkę.
Robert popatrzył na lekarza, analizując jego słowa. Białaczka?Ania ma białaczkę?- pytał siebie w myślach.
- Ale panie doktorze to jest niemożliwe. Moja żona ona jest.. ona trenuje karate, jest zawodowym sportowcem i bardzo zdrowo się odżywia. To nie jest możliwe- powtórzył, czując jak ta informacja zawładnęła jego myślami.
- Ja wiem, że jest to dla pana trudne, ale musi pan zrozumieć, że tak jest. Niestety pana żona trafiła do Nas późno. Za późno- oczy lekarza uniosły się na Roberta, zastanawiając się czy zrozumiał słowa kierowane do Niego.
- Jak to za późno?- spytał Robert, chcąc usłyszeć inną odpowiedź, jaką sobie wyobraził.
- Rozwój białaczki jest na takim stadium, że medycyna jest bezsilna.
Nie mógł uwierzyć w to co słyszał. - To jakiś sen, i to koszmar- powiedział sobie w myślach.
- Panie doktorze, jak długo , jak długo moja żona będzie żyć?- to zdanie nie mogło przejść mu przez gardło.
- Miesiąc, góra dwa- powiedział i odszedł.
Robert odwrócił się i obserwował jego kroki w stronę wyjścia. Nagle pojawiła się myśl w jego głowie.
Pobiegł za lekarzem.
- Panie doktorze, czy ja mógłbym zabrać żonę do domu?- przygryzł wargi, czując na nich jeszcze poranny pocałunek Anny.
- Lepiej byłoby gdyby żona została w szpitalu- takiej odpowiedzi się nie spodziewał, ale próbował przekonać lekarza do swojej decyzji.
- Ale pani doktorze, sam pan powiedział, że medycyna jest bezsilna. Niech pan mnie zrozumie dopiero co wzięliśmy ślub. Chciałbym...chciałbym dobrze wykorzystać te ostatni dni Naszego życia.
- Rozumiem. Dobrze. Niech pan jutro rano przyjedzie do żony. Ja wypisze leki, które żona będzie musiała zażywać. A teraz może pan się zobaczyć z żoną.
Robert bez słowa skierował się do sali, na której leżała jego Ania.
Zobaczył ją na łóżku. Jej oczy nie świeciły tak jak dawniej, zniknął ten cudowny uśmiech. Usiadł przy jej łóżku, dotykając jej ciepłej ręki. Spojrzał na Nią i uśmiechnął się tak jak zawsze.
- Robert, ja..- po jej policzku spłynęła łza.
- Cii.. Kocham Cię- stwierdził spokojnie i pochylił się. Musnął jej wargi, całując jak nigdy wcześniej. Z innym uczuciem, z inną świadomością.Odsunął się, nie odrywając od Niej wzroku.
- Robert, ja.. ja myślałam, że to nic. Na początku myślałam, że to zwykłe zmęczenie. Nie chciałam przerywać treningów, a potem.. potem byliśmy zajęci przygotowaniami do ślubu. Nie miałam czasu. Chciałam.. chciałam za Ciebie wyjść i..- jej oczy zalały się łzami.
Przytulił ją, delikatnie całując w czoło. Wiedział, że dalej nie poradzi sobie z ukrywaniem negatywnych emocji.
- Kochanie, pamiętasz, że moja mama miała przyjechać? Muszę już iść. Ale jutro, jutro rano przyjadę po Ciebie i zabiorę Cię do domu. Kocham Cię.- szepnął, zabierając swoją dłoń z dłoni ukochanej. Uśmiechnął się czule i wyszedł.
Wyszedł ze szpitala. Poczuł delikatny powiew wiatru na swojej skórze. Wiatru, który pozwalał przeżyć licowe upały. Wzniósł wzrok w niebo i ujrzał lecący samolot.
Wszystko było tak jak dawniej, a jednak wszystko było inaczej.
Wsiadł do samochodu i ruszył do swojego domu.
Dokładnie chciał rozplanować ostatni miesiąc. Ale co potem? Odrzucił te myśli, zastanawiając się jak może wykorzystać te ostatnie dni. Jak sprawić, by ten okres był najpiękniejszym okresem w życiu Ani?
Z rozmyśleń wyrwał go dzwonek komórki. Odebrał.
- Tak?
- Syneczku, gdzie Wy jesteście?
- Mamo już jadę, porozmawiamy w domu. Cześć!
Wyłączył się szybko, czując jak po jego policzkach płyną łzy.
Dlaczego życie zawsze musiało się pieprzyć wtedy kiedy był najbardziej szczęśliwy? Czemu rak zabierał mu tak ważne osoby?
Wytarł łzy, dojeżdżając do domu.
Zobaczył jak zawsze uśmiechniętą matkę, czekającą przed domu.
- Cześć, synku. Gdzie Ania?- chciała go pocałować na powitanie, ale on bez słowa wszedł do domu.
Rozejrzał się. Czuł, że zaczyna być w Nim pusto.
- Siadaj- odrzekł, odsuwając krzesło.
Usiadł naprzeciwko, zastanawiając się co powiedzieć. A co powie rodzicom Ani, przyjaciołom, znajomym?
- Gdzie jest Ania?- zadała po raz drugi to samo pytanie mama.
- Ania..-westchnął.- Ania jest w szpitalu.
Poczuł na sobie wzrok mamy, uporczywie bawiąc się mandarynką na stole.
- W szpitalu? Ale.. ale jak to?- spojrzał na Nią. Jej zmartwiony wyraz twarzy utrudniał mu mówienie o tym dalej. Ale musiał. Musiał.
- Tak. Ania jest w szpitalu, bo ma białaczkę.- powiedział tak szybko, że aż sam był tym faktem zaskoczony.
- I co? Będzie mieć teraz chemoterapię?- słyszał jak jej głos powoli się załamuje.
- Nie, mamo. W takim stadium rozwoju choroby medycyna jest bezsilna. Ani został miesiąc, góra dwa miesiące życia.
Nie wytrzymał. Zakrył dłońmi twarz, łkając cicho i czując jak wychodzi z Niego żal, smutek, złość.
Poczuł jak mama obejmuje go za ramię.
- Pieprzony rak!- krzyknął.- Czy on zawsze musi mi odbierać osoby, które kocham nad życie?
Wstał po chwili i otarł łzy.
- Nic się nie liczy mamo. Liczy się tylko ten miesiąc. Tylko ten miesiąc.
*
Izabela przemierzała kolejne ulice Dortmundu. Dortmundu, miasta tak pięknego, że aż chciało się tu żyć. Skręciła w lewą uliczkę, którą miała dotrzeć do swej szkoły tańca. Miała się zgłosić tuż po przyjeździe.
Tuż po jej własnej ucieczce z domu.
Zobaczyła wielki napis na jednym z budynków : Tanzschule.
To tu miała spełnić swoje marzenia związane z tańcem. I to dzięki tej szkole miała rozpocząć nowe życie.
Weszła do środka. Zobaczyła recepcję i podeszła bliżej.
- Guten Tag. Ich bin Izabela Kaczmarek- zaczęła mówić po niemiecku.
- Dzień dobry- uśmiechnęła się recepcjonistka.- Tak, tak jestem Polką- dodała, widząc zdziwioną dziewczynę.
- Miło mi Cię poznać- powiedziała po chwili Iza.
- Mi Ciebie również. Jestem Kaśka. Chodź zaprowadzę Cię do pani dyrektor.
Już po dziesięciu minutach wyszła z gabinetu. Była szczęśliwa. Naukę mogła zacząć od jutra.
Mogła tańczyć w profesjonalnej szkole, uczyć się od najlepszych tancerzy-nauczycieli.
Pożegnała się z Katarzyną. Recepcjonistka była bardzo miła, a ona czuła że zaczyna ją lubić.
Wychodząc z budynku poczuła powiew wiatru. A może nie tylko powiew wiatru? Poczuła powiew nadziei. Jej życie zaczynało się zmieniać. I to chyba na lepsze. Tylko czy takie wydarzenia z życia mogą zniknąć bezpowrotnie jak wydawało się dziewczynie? Tak, była naiwna. I wiele ludzi tą naiwność wykorzystywało.
Może właśnie dlatego do tej pory nie pozwoliła sobie na tak radykalny krok jakim była ucieczka? Być może.
Och głupia, naiwna Izka znów zaczyna wierzyć w dobro ludzi i świata. Ale czy nie za szybko?
*
Jakub Błaszczykowski wspinał się po schodach do swojego dortmundzkiego mieszkania. Musiał wrócić. Zostawił ważne dokumenty, które były mu potrzebne do wyjazdu z rodziną na wakacje. Z rodziną, którą kochał nad życie. Z żoną Agatą, która dla Niego była największym oparciem. Samo poczucie stabilizacji i świadomość, że ma kogoś kto Cię kocha dawała mu wiele. Z córką Oliwką, którą obdarzył taką miłością jaką dostawał przez jedenaście lat życia. Od swojej mamy. Chciał stworzyć jak najlepszy dom dla swojej rodziny. Udało mu się, mimo tego że tak często go nie było w domu.
Zobaczył swojego kolegę, który wychodził z domu.
- Cześć Andreas- przywitał się.
- Kuba, a co Ty tu robisz? Stęskniłeś się za Dortmundem?
- No to też.
- Powiem Ci, że przyjechałeś w odpowiednim momencie. Masz nową sąsiadkę. Prześliczną. W dodatku Polkę.
- Naprawdę?
- No tak, tak. Lepiej szybko ją poznaj.
- Dobrze, wpadnę do Niej dzisiaj jak będzie w domu.
- Kuba, Kuba. Pamiętaj, że masz żonę- zażartował kolega.
Wspiął się wyżej. Na jednych z drzwi zobaczył tabliczkę: Izabela Kaczmarek.
Ominął je i otworzył drzwi swojego mieszkania.
Zdecydowanie jak na jedną osobę było za duże. Ale za to idealnie służyło na spotkania w męskim gronie.
Chłopaki z drużyny często do Niego wpadali. Zazwyczaj wtedy kiedy potrzebowali jakieś rady. O tak. Kuba może nie był psychologiem, ale za to przyjacielem był idealnym.
Rozejrzał się po mieszkaniu. Dokumenty zostawił na ławie w salonie. Miał je zabrać, wyjeżdżając ale spiesząc się na samolot po prostu o Nich zapomniał.
Przypomniał sobie o nowej sąsiadce. Zawsze utrzymywał dobre kontakty z sąsiadami, dlatego też chciał przynajmniej się z Nią przywitać. Otworzył barek, z którego wyciągnął butelkę wina. Nie wypadało iść z pustymi rękoma.
Zadzwonił dzwonkiem do mieszkania Izabeli.
Dzwonek do drzwi wyrwał dziewczynę z układania choreografii do kolejnej swojej etiudy.
Podeszła do drzwi i otworzyła je. Jej oczom ukazał się przystojny blondyn. Jakub Błaszczykowski. Doskonale go znała. Choćby z telewizji, choćby z gazet. Reprezentant Polski i zawodnik klubu Borussi Dortmund.
- Cześć. Jestem Twoim sąsiadem i przyszedłem się przywitać. Mogę wejść?- spytał, uśmiechając się.
- Pewnie. Zapraszam.
- Przyniosłem coś na dobry początek znajomości- stwierdził, pokazując na butelkę wina.
Dziewczyna uśmiechnęła się i wyciągnęła kieliszki.
- To czemu przeprowadziłaś się tu z Polski?- spytał.
- Wiesz co.. dostałam się do szkoły tańca.
- Naprawdę? To Ty musisz być dobra, bo tu tylko najlepszych przyjmują.
-Dzięki. A Ty? Co robisz w Dortmundzie? Nie macie czasem przerwy?
- Mamy, ale zostawiłem ważne papiery i musiałem wrócić.
Pili już kolejne kieliszki, czując że zaczynają się lubić. Dobrze im się ze sobą rozmawiało, a tematów do rozmowy było wiele. Może kiedyś nawet się zaprzyjaźnią?
Po chwili pili już drugą butelkę, którą Izabela kupiła dzisiaj, wracając ze szkoły.
- To za co wzniesiemy toast? Za zdrowie to zbyt staromodne. Może za rodzinę?- spytał Jakub.
- Tsa za rodzinę..Chyba za ojców, którzy mordują matki.
Trafiła w samo serce piłkarza. A jednak.. znała jego historię, przypomniała jego najgorsze wspomnienia.
- Albo za ojców, którzy przez lata molestują własne córki.. albo za braci, którzy bez słowa wyprowadzają się z domu i nie kontaktują się z Tobą...
Spojrzał na Nią. Mówiła to tak jakby opowiadała swoją własną historię. Ale czy to było możliwe, że taka dziewczyna miała takie tragiczne życie?
Z oczu dziewczyny poleciały łzy.Wino zrobiło swoje. Ogólnie było dobrze, tylko czasem to wszystko wracało i cholernie bolało. Tak, wspomnienia bolą.
Teraz wiedział na pewno, że opowiadała o sobie. Teraz wiedział dlaczego od razu polubił Izę.
Łączyła ich podobna historia, a takie rzeczy łączą bardziej niż cokolwiek innego.
Podszedł do Niej i przytulił ją. Ku jego zaskoczeniu odsunęła się do Niego w tym samym momencie gdy się do Niej zbliżył. Nawet wiedział dlaczego. Od tego momentu poczuł się za Nią odpowiedzialny.
No i jest.. Pierwszy rozdział, a już tyle emocji nagromadzonych.. Ciężko się pisało, ale mam nadzieję że jakoś to wyszło :)
Usiadł na krześle, przecierając oczy dłońmi. W myślach powtarzał sobie ciągle:Wszystko będzie dobrze.
Bo wszystko było do tej pory dobrze. Małe sprzeczki o to co jedzą na śniadanie, małe sprzeczki o zbyt szybką jazdę piłkarza samochodem, wzajemne zrozumienie, wzajemne wspieranie, wzajemne zaufanie i miłość odwzajemniona. Od kilku tygodni On- Mąż, Ona-Żona i życie toczyło się spokojniej. Masz tą osobę, dla której wracasz z uśmiechem do domu, dla której grasz? No to jesteś szczęściarzem.
Wszystko było idealnie.Do dzisiejszego poranka.
Obraz żony upadającej na podłogę, odgłos pędzącej karetki.
Czujesz, że coś się zmienia.
Robert spojrzał na drzwi, które ktoś powoli otwierał. Podniósł się z krzesła i wstał. Zza drzwi wyjawiła się postać w białym fartuchu. Podszedł do lekarza bliżej.
- Panie doktorze co z moją żoną?- spytał, oczekując odpowiedzi, którą bez przerwy powtarzał sobie w myślach:Wszystko będzie dobrze. Lekarz spojrzał na Niego, wkładając jedną rękę do kieszeni. Te rozmowy miał wykute na pamięć. Codziennie po kilka takich przypadków. Codziennie przez kilkanaście lat pracy. A jednak za każdym razem, było tak trudno.
- Panie Robercie.. Pana żona.. Pana żona ma białaczkę.
Robert popatrzył na lekarza, analizując jego słowa. Białaczka?Ania ma białaczkę?- pytał siebie w myślach.
- Ale panie doktorze to jest niemożliwe. Moja żona ona jest.. ona trenuje karate, jest zawodowym sportowcem i bardzo zdrowo się odżywia. To nie jest możliwe- powtórzył, czując jak ta informacja zawładnęła jego myślami.
- Ja wiem, że jest to dla pana trudne, ale musi pan zrozumieć, że tak jest. Niestety pana żona trafiła do Nas późno. Za późno- oczy lekarza uniosły się na Roberta, zastanawiając się czy zrozumiał słowa kierowane do Niego.
- Jak to za późno?- spytał Robert, chcąc usłyszeć inną odpowiedź, jaką sobie wyobraził.
- Rozwój białaczki jest na takim stadium, że medycyna jest bezsilna.
Nie mógł uwierzyć w to co słyszał. - To jakiś sen, i to koszmar- powiedział sobie w myślach.
- Panie doktorze, jak długo , jak długo moja żona będzie żyć?- to zdanie nie mogło przejść mu przez gardło.
- Miesiąc, góra dwa- powiedział i odszedł.
Robert odwrócił się i obserwował jego kroki w stronę wyjścia. Nagle pojawiła się myśl w jego głowie.
Pobiegł za lekarzem.
- Panie doktorze, czy ja mógłbym zabrać żonę do domu?- przygryzł wargi, czując na nich jeszcze poranny pocałunek Anny.
- Lepiej byłoby gdyby żona została w szpitalu- takiej odpowiedzi się nie spodziewał, ale próbował przekonać lekarza do swojej decyzji.
- Ale pani doktorze, sam pan powiedział, że medycyna jest bezsilna. Niech pan mnie zrozumie dopiero co wzięliśmy ślub. Chciałbym...chciałbym dobrze wykorzystać te ostatni dni Naszego życia.
- Rozumiem. Dobrze. Niech pan jutro rano przyjedzie do żony. Ja wypisze leki, które żona będzie musiała zażywać. A teraz może pan się zobaczyć z żoną.
Robert bez słowa skierował się do sali, na której leżała jego Ania.
Zobaczył ją na łóżku. Jej oczy nie świeciły tak jak dawniej, zniknął ten cudowny uśmiech. Usiadł przy jej łóżku, dotykając jej ciepłej ręki. Spojrzał na Nią i uśmiechnął się tak jak zawsze.
- Robert, ja..- po jej policzku spłynęła łza.
- Cii.. Kocham Cię- stwierdził spokojnie i pochylił się. Musnął jej wargi, całując jak nigdy wcześniej. Z innym uczuciem, z inną świadomością.Odsunął się, nie odrywając od Niej wzroku.
- Robert, ja.. ja myślałam, że to nic. Na początku myślałam, że to zwykłe zmęczenie. Nie chciałam przerywać treningów, a potem.. potem byliśmy zajęci przygotowaniami do ślubu. Nie miałam czasu. Chciałam.. chciałam za Ciebie wyjść i..- jej oczy zalały się łzami.
Przytulił ją, delikatnie całując w czoło. Wiedział, że dalej nie poradzi sobie z ukrywaniem negatywnych emocji.
- Kochanie, pamiętasz, że moja mama miała przyjechać? Muszę już iść. Ale jutro, jutro rano przyjadę po Ciebie i zabiorę Cię do domu. Kocham Cię.- szepnął, zabierając swoją dłoń z dłoni ukochanej. Uśmiechnął się czule i wyszedł.
Wyszedł ze szpitala. Poczuł delikatny powiew wiatru na swojej skórze. Wiatru, który pozwalał przeżyć licowe upały. Wzniósł wzrok w niebo i ujrzał lecący samolot.
Wszystko było tak jak dawniej, a jednak wszystko było inaczej.
Wsiadł do samochodu i ruszył do swojego domu.
Dokładnie chciał rozplanować ostatni miesiąc. Ale co potem? Odrzucił te myśli, zastanawiając się jak może wykorzystać te ostatnie dni. Jak sprawić, by ten okres był najpiękniejszym okresem w życiu Ani?
Z rozmyśleń wyrwał go dzwonek komórki. Odebrał.
- Tak?
- Syneczku, gdzie Wy jesteście?
- Mamo już jadę, porozmawiamy w domu. Cześć!
Wyłączył się szybko, czując jak po jego policzkach płyną łzy.
Dlaczego życie zawsze musiało się pieprzyć wtedy kiedy był najbardziej szczęśliwy? Czemu rak zabierał mu tak ważne osoby?
Wytarł łzy, dojeżdżając do domu.
Zobaczył jak zawsze uśmiechniętą matkę, czekającą przed domu.
- Cześć, synku. Gdzie Ania?- chciała go pocałować na powitanie, ale on bez słowa wszedł do domu.
Rozejrzał się. Czuł, że zaczyna być w Nim pusto.
- Siadaj- odrzekł, odsuwając krzesło.
Usiadł naprzeciwko, zastanawiając się co powiedzieć. A co powie rodzicom Ani, przyjaciołom, znajomym?
- Gdzie jest Ania?- zadała po raz drugi to samo pytanie mama.
- Ania..-westchnął.- Ania jest w szpitalu.
Poczuł na sobie wzrok mamy, uporczywie bawiąc się mandarynką na stole.
- W szpitalu? Ale.. ale jak to?- spojrzał na Nią. Jej zmartwiony wyraz twarzy utrudniał mu mówienie o tym dalej. Ale musiał. Musiał.
- Tak. Ania jest w szpitalu, bo ma białaczkę.- powiedział tak szybko, że aż sam był tym faktem zaskoczony.
- I co? Będzie mieć teraz chemoterapię?- słyszał jak jej głos powoli się załamuje.
- Nie, mamo. W takim stadium rozwoju choroby medycyna jest bezsilna. Ani został miesiąc, góra dwa miesiące życia.
Nie wytrzymał. Zakrył dłońmi twarz, łkając cicho i czując jak wychodzi z Niego żal, smutek, złość.
Poczuł jak mama obejmuje go za ramię.
- Pieprzony rak!- krzyknął.- Czy on zawsze musi mi odbierać osoby, które kocham nad życie?
Wstał po chwili i otarł łzy.
- Nic się nie liczy mamo. Liczy się tylko ten miesiąc. Tylko ten miesiąc.
*
Izabela przemierzała kolejne ulice Dortmundu. Dortmundu, miasta tak pięknego, że aż chciało się tu żyć. Skręciła w lewą uliczkę, którą miała dotrzeć do swej szkoły tańca. Miała się zgłosić tuż po przyjeździe.
Tuż po jej własnej ucieczce z domu.
Zobaczyła wielki napis na jednym z budynków : Tanzschule.
To tu miała spełnić swoje marzenia związane z tańcem. I to dzięki tej szkole miała rozpocząć nowe życie.
Weszła do środka. Zobaczyła recepcję i podeszła bliżej.
- Guten Tag. Ich bin Izabela Kaczmarek- zaczęła mówić po niemiecku.
- Dzień dobry- uśmiechnęła się recepcjonistka.- Tak, tak jestem Polką- dodała, widząc zdziwioną dziewczynę.
- Miło mi Cię poznać- powiedziała po chwili Iza.
- Mi Ciebie również. Jestem Kaśka. Chodź zaprowadzę Cię do pani dyrektor.
Już po dziesięciu minutach wyszła z gabinetu. Była szczęśliwa. Naukę mogła zacząć od jutra.
Mogła tańczyć w profesjonalnej szkole, uczyć się od najlepszych tancerzy-nauczycieli.
Pożegnała się z Katarzyną. Recepcjonistka była bardzo miła, a ona czuła że zaczyna ją lubić.
Wychodząc z budynku poczuła powiew wiatru. A może nie tylko powiew wiatru? Poczuła powiew nadziei. Jej życie zaczynało się zmieniać. I to chyba na lepsze. Tylko czy takie wydarzenia z życia mogą zniknąć bezpowrotnie jak wydawało się dziewczynie? Tak, była naiwna. I wiele ludzi tą naiwność wykorzystywało.
Może właśnie dlatego do tej pory nie pozwoliła sobie na tak radykalny krok jakim była ucieczka? Być może.
Och głupia, naiwna Izka znów zaczyna wierzyć w dobro ludzi i świata. Ale czy nie za szybko?
*
Jakub Błaszczykowski wspinał się po schodach do swojego dortmundzkiego mieszkania. Musiał wrócić. Zostawił ważne dokumenty, które były mu potrzebne do wyjazdu z rodziną na wakacje. Z rodziną, którą kochał nad życie. Z żoną Agatą, która dla Niego była największym oparciem. Samo poczucie stabilizacji i świadomość, że ma kogoś kto Cię kocha dawała mu wiele. Z córką Oliwką, którą obdarzył taką miłością jaką dostawał przez jedenaście lat życia. Od swojej mamy. Chciał stworzyć jak najlepszy dom dla swojej rodziny. Udało mu się, mimo tego że tak często go nie było w domu.
Zobaczył swojego kolegę, który wychodził z domu.
- Cześć Andreas- przywitał się.
- Kuba, a co Ty tu robisz? Stęskniłeś się za Dortmundem?
- No to też.
- Powiem Ci, że przyjechałeś w odpowiednim momencie. Masz nową sąsiadkę. Prześliczną. W dodatku Polkę.
- Naprawdę?
- No tak, tak. Lepiej szybko ją poznaj.
- Dobrze, wpadnę do Niej dzisiaj jak będzie w domu.
- Kuba, Kuba. Pamiętaj, że masz żonę- zażartował kolega.
Wspiął się wyżej. Na jednych z drzwi zobaczył tabliczkę: Izabela Kaczmarek.
Ominął je i otworzył drzwi swojego mieszkania.
Zdecydowanie jak na jedną osobę było za duże. Ale za to idealnie służyło na spotkania w męskim gronie.
Chłopaki z drużyny często do Niego wpadali. Zazwyczaj wtedy kiedy potrzebowali jakieś rady. O tak. Kuba może nie był psychologiem, ale za to przyjacielem był idealnym.
Rozejrzał się po mieszkaniu. Dokumenty zostawił na ławie w salonie. Miał je zabrać, wyjeżdżając ale spiesząc się na samolot po prostu o Nich zapomniał.
Przypomniał sobie o nowej sąsiadce. Zawsze utrzymywał dobre kontakty z sąsiadami, dlatego też chciał przynajmniej się z Nią przywitać. Otworzył barek, z którego wyciągnął butelkę wina. Nie wypadało iść z pustymi rękoma.
Zadzwonił dzwonkiem do mieszkania Izabeli.
Dzwonek do drzwi wyrwał dziewczynę z układania choreografii do kolejnej swojej etiudy.
Podeszła do drzwi i otworzyła je. Jej oczom ukazał się przystojny blondyn. Jakub Błaszczykowski. Doskonale go znała. Choćby z telewizji, choćby z gazet. Reprezentant Polski i zawodnik klubu Borussi Dortmund.
- Cześć. Jestem Twoim sąsiadem i przyszedłem się przywitać. Mogę wejść?- spytał, uśmiechając się.
- Pewnie. Zapraszam.
- Przyniosłem coś na dobry początek znajomości- stwierdził, pokazując na butelkę wina.
Dziewczyna uśmiechnęła się i wyciągnęła kieliszki.
- To czemu przeprowadziłaś się tu z Polski?- spytał.
- Wiesz co.. dostałam się do szkoły tańca.
- Naprawdę? To Ty musisz być dobra, bo tu tylko najlepszych przyjmują.
-Dzięki. A Ty? Co robisz w Dortmundzie? Nie macie czasem przerwy?
- Mamy, ale zostawiłem ważne papiery i musiałem wrócić.
Pili już kolejne kieliszki, czując że zaczynają się lubić. Dobrze im się ze sobą rozmawiało, a tematów do rozmowy było wiele. Może kiedyś nawet się zaprzyjaźnią?
Po chwili pili już drugą butelkę, którą Izabela kupiła dzisiaj, wracając ze szkoły.
- To za co wzniesiemy toast? Za zdrowie to zbyt staromodne. Może za rodzinę?- spytał Jakub.
- Tsa za rodzinę..Chyba za ojców, którzy mordują matki.
Trafiła w samo serce piłkarza. A jednak.. znała jego historię, przypomniała jego najgorsze wspomnienia.
- Albo za ojców, którzy przez lata molestują własne córki.. albo za braci, którzy bez słowa wyprowadzają się z domu i nie kontaktują się z Tobą...
Spojrzał na Nią. Mówiła to tak jakby opowiadała swoją własną historię. Ale czy to było możliwe, że taka dziewczyna miała takie tragiczne życie?
Z oczu dziewczyny poleciały łzy.Wino zrobiło swoje. Ogólnie było dobrze, tylko czasem to wszystko wracało i cholernie bolało. Tak, wspomnienia bolą.
Teraz wiedział na pewno, że opowiadała o sobie. Teraz wiedział dlaczego od razu polubił Izę.
Łączyła ich podobna historia, a takie rzeczy łączą bardziej niż cokolwiek innego.
Podszedł do Niej i przytulił ją. Ku jego zaskoczeniu odsunęła się do Niego w tym samym momencie gdy się do Niej zbliżył. Nawet wiedział dlaczego. Od tego momentu poczuł się za Nią odpowiedzialny.
No i jest.. Pierwszy rozdział, a już tyle emocji nagromadzonych.. Ciężko się pisało, ale mam nadzieję że jakoś to wyszło :)
piątek, 12 lipca 2013
Prolog: Oto ja i mój czas
Biegnę przed siebie ulicami Dortmundu.
Biegnę, mijając tysiące marek samochodów.
Biegnę, biegnę sama.
Od piętnastu lat jestem sama.
Bez matki, która jako jedyna kochała mnie miłością bezgraniczną.
Bez matki, która oddała za mnie życie.
Bez brata, który piętnaście lat temu bez słowa pożegnania wyszedł z domu i nigdy więcej nie wrócił.
Bez domu, do którego tak zawsze chętnie wracało się ze szkoły.
Bez przyjaciół, którzy odeszli.
Może byli zbyt mali, by stawić czoło takim problemom?
Może paraliżował ich strach, gdy przebywali w moim domu? Tego się nie dowiem nigdy.
Zostałam sama w czterech pustych ścianach.
Z ojcem alkoholikiem, który owszem kochał mnie. Miłością zaborczą, miłości dotyku, miłością kontaktu cielesnego.
Zostałam sama, a jednak miałam coś co pozwoliło mi przeżyć te piętnaście lat z uśmiechem na ustach.
Z tańcem. Ach z tańcem. Taniec daje Ci totalną swobodę bycia sobą. Nie pyta o nic, a dzięki Niemu odzwierciedlasz swoje ciało, swoją duszę, swoje uczucia.
Dziś dzięki tańcowi zawędrowałam do Dortmundu. Dziś zaczynam swoją trzyletnią naukę w jednej z najlepszych w Europie szkół tańca. Właśnie tu w Dortmundzie. Zostawiłam Polskę gdzieś daleko w tyle.
Jeszcze tylko czasem błądzę.
Błądzę myślami po krainie wspomnień.
Jeszcze tylko czasem potykam się o fakty i o echa minionych lat.
Biegnę z uśmiechem na twarzy.
Biegnę, z tą naiwną nadzieję, że los się odwróci i przyniesie mi coś dobrego.
Dzisiaj zaczynam nowy rozdział w swoim życiu. Od dzisiaj jestem sobą. Jestem Izabelą Kaczmarek.
Tylko prolog jest w pierwszej osobie. Główną bohaterką jest Izabela. Nie ma znaczenia, że ja mam właśnie tak na imię. Podoba mi się to imię. Mam nadzieję, że historia przypadnie Wam do gustu.
Biegnę, mijając tysiące marek samochodów.
Biegnę, biegnę sama.
Od piętnastu lat jestem sama.
Bez matki, która jako jedyna kochała mnie miłością bezgraniczną.
Bez matki, która oddała za mnie życie.
Bez brata, który piętnaście lat temu bez słowa pożegnania wyszedł z domu i nigdy więcej nie wrócił.
Bez domu, do którego tak zawsze chętnie wracało się ze szkoły.
Bez przyjaciół, którzy odeszli.
Może byli zbyt mali, by stawić czoło takim problemom?
Może paraliżował ich strach, gdy przebywali w moim domu? Tego się nie dowiem nigdy.
Zostałam sama w czterech pustych ścianach.
Z ojcem alkoholikiem, który owszem kochał mnie. Miłością zaborczą, miłości dotyku, miłością kontaktu cielesnego.
Zostałam sama, a jednak miałam coś co pozwoliło mi przeżyć te piętnaście lat z uśmiechem na ustach.
Z tańcem. Ach z tańcem. Taniec daje Ci totalną swobodę bycia sobą. Nie pyta o nic, a dzięki Niemu odzwierciedlasz swoje ciało, swoją duszę, swoje uczucia.
Dziś dzięki tańcowi zawędrowałam do Dortmundu. Dziś zaczynam swoją trzyletnią naukę w jednej z najlepszych w Europie szkół tańca. Właśnie tu w Dortmundzie. Zostawiłam Polskę gdzieś daleko w tyle.
Jeszcze tylko czasem błądzę.
Błądzę myślami po krainie wspomnień.
Jeszcze tylko czasem potykam się o fakty i o echa minionych lat.
Biegnę z uśmiechem na twarzy.
Biegnę, z tą naiwną nadzieję, że los się odwróci i przyniesie mi coś dobrego.
Dzisiaj zaczynam nowy rozdział w swoim życiu. Od dzisiaj jestem sobą. Jestem Izabelą Kaczmarek.
Tylko prolog jest w pierwszej osobie. Główną bohaterką jest Izabela. Nie ma znaczenia, że ja mam właśnie tak na imię. Podoba mi się to imię. Mam nadzieję, że historia przypadnie Wam do gustu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)